Miasto nie wydaje się naturalnym miejscem do życia dla owadów zapylających. Po prawdzie nie tylko dla nich – gatunek homo sapiens liczy sobie już ok. 300 tys. lat, a miasta zaczął zakładać zaledwie 6 tys. lat temu. Dla człowieka miasto niesie bodajże tyle samo korzyści, co zagrożeń. Różnica polega jednak na tym, że spośród wszystkich istot żywych tylko człowiek samodzielnie podejmuje decyzję o tym, gdzie chce mieszkać – inne gatunki mają na ten temat niewiele do powiedzenia. Konsekwencje urbanizacji stały się materiałem na tysiące książek i opracowań naukowych. Dziś przyjrzyjmy się jednej z nich: zdolności zapylaczy do znajdywania bazy pożytkowej i odwrotnie: zdolności roślin do przyciągania zapylaczy w trudnych warunkach betonowej dżungli.
Ciężki los miejskich zapylaczy
Urbanizację rozumieć można na kilka sposobów. W swojej pierwotnej formie jest procesem koncentracji dużej liczby ludności na stosunkowo niewielkim obszarze geograficznym. Jako zjawisko społeczne urbanizacja to wzrost udziału mieszkańców miast w ogólnej liczbie ludności państwa. W kontekście ekologicznym interesuje nas jednak najbardziej budowanie infrastruktury, nierozerwalnie związane z daleko idącą ingerencją w zastany krajobraz. Obciążona, udeptana gleba nie chłonie i nie gromadzi wody, co skutkuje suszą, której nie są w stanie przeciwdziałać nawet intensywne i długotrwałe opady. Między blokami i na zabetonowanych placach znacznie wzrastają temperatury. W efekcie przyjazne niegdyś obszary stają się śmiertelną pułapką dla zasiedlających je owadów, ptaków, małych ssaków, ale również dla roślin.
Nie pomaga też nasz miejski styl życia. Staliśmy się wygodni. Wszystko chcemy mieć pod ręką, na już. Parking? Najlepiej tuż pod blokiem, zaraz obok hipermarketu. Trawnik? Króciutko, estetycznie przystrzyżony. Drzewa zastąpmy zimozielonymi klombami – nie trzeba będzie jesienią grabić liści. Nawet naturalne dla naszej strefy klimatycznej rośliny są zbyt pospolite jak na wysublimowane, wielkomiejskie gusta. W naszych ogrodach i parkach niepozorne zioła i pnącza muszą ustąpić miejsca wspaniale się prezentującym, kolorowym kwiatom, które niekoniecznie dostarczają nektaru.
Również owady zapylające same w sobie zaczynają nam przeszkadzać. Muchy są obrzydliwe, szerszenie śmiertelnie groźne, osy wredne, a miejsce pszczół jest w ulu, a nie w mieście. O pszczołach czy osach dzikich coś tam słyszeliśmy, ale lepiej niech pozostaną w swoich ślicznych hotelach, z dala od nas. Nieustanny pomruk pracujących owadów, który przez tysiąclecia koił zmysły człowieka, dziś zaczął nam się kojarzyć z zagrożeniem. Wszystko, co lata i ma oko złożone, potencjalnie zasługuje na potraktowanie klapką. Do tego, czego nie odważymy się zabić sami, wezwiemy straż pożarną.
Wolna miłość w domach z betonu
Odmalowany przed chwilą w ciemnych barwach wielkomiejski krajobraz nie musi być dla owadów zapylających aż tak straszny. Gatunki, które tracą naturalne siedliska, mogą znaleźć częściową alternatywę właśnie na terenach zurbanizowanych – ale nie stanie się to bez naszej współpracy. Sama życzliwość już nie wystarczy – trzeba działać albo przynajmniej nie przeszkadzać.
Co takiego dobrego może czekać na owady w miastach? Korzystna okazuje się mozaikowatość. Na niewielkim obszarze zmieści się wiele zróżnicowanych mini-ekosystemów: teren zielony między blokami, prywatne ogródki, łąka na skraju młodego lasku, miejski park. Potencjalnie stanowią one bogatą bazę pożytkową dla owadów, schronienie dla ptaków i ssaków, korytarz migracyjny oraz pole do popisu dla mikroorganizmów. Racjonalnie projektowane i odpowiedzialnie zarządzane miasto może wspierać bioróżnorodność i stanowić niezły – choć nie perfekcyjny – habitat dla zapylaczy.
Na początek warto spojrzeć na miasto okiem autora romansów. W okresie pylenia (który obecnie trwa już od lutego nawet do listopada), trwają miłosne uniesienia roślin. Niektóre nie potrzebują żadnych pośredników – to rośliny samopylne (autogamiczne), ale też korzystające do przenoszenia pyłku z mocy wiatru (wówczas mówimy o anemogamii) lub wody (hydrogamia). W naszych warunkach klimatycznych znacznie popularniejsza jest jednak zoogamia, preferowana przez niemal 90% roślin kwiatowych występujących na terenie Polski. Aby doczekać się potomstwa, rośliny zoogamiczne muszą liczyć na pomoc zwierzęcego kuriera, którym najczęściej jest owad (entomogamia).
Jak każdy dobry romans, także i ten ma wątki poboczne. Dzięki interwencji owadów rośliny mogą wytworzyć nasiona. Te z zapylaczy, które mieszkają pod ziemią, poruszają i napowietrzają glebę, zwiększając jej retencyjność (czyli zdolność do gromadzenia wody), zapobiegając erozji i poprawiając żyzność. Kilka gniazd trzmiela czy murarki nie spowoduje oczywiście spektakularnych zmian – tym bardziej powinno nam zależeć, aby gniazd było jak najwięcej.
Czego potrzebują miejskie zapylacze?
Pod wieloma względami owady nie są wcale takie różne od nas. Zarówno zapylacze, jak i ludzie potrzebują pokarmu, schronienia oraz warunków życia, które umożliwiają zdrowy rozwój i skuteczne przekazanie genów.
Jeśli chodzi o pożywienie, miasto ma potencjał do stania się dla zapylaczy istnym szwedzkim stołem. Choćby pod względem obecności chwastów miasta mogą śmiało konkurować, a nawet wygrywać z obszarami wiejskimi – na obszarach zurbanizowanych rzadko stosuje się herbicydy a ogrody – jeśli już je posiadamy – są znacznie bardziej zróżnicowane niż typowe dla obszarów rolniczych monokultury. Dla owadów to sytuacja korzystna – coś dla siebie znajdą zarówno gatunki cechujące się bardzo zawężonymi preferencjami pokarmowymi, jak i niemal wszystkożerne (do których zaliczają się choćby pszczoły miodne).
Pod względem miejsc zdatnych do zamieszkania miasto również nie musi ustępować wsi. Pamiętajmy, że większość zapylaczy preferuje samotniczy tryb życia. Nawet w przypadku kolonii gniazda nie są tak gęsto zaludnione, jak absolutnie pod tym względem wyjątkowe ule pszczół miodnych. Każda szczelina w murze, luka w elewacji, dziurka w ociepleniu może się stać miejscem do schronienia się na noc lub na zimę czy do złożenia jaj.
Badania prowadzone w Wielkiej Brytanii i USA potwierdzają potencjał miast. Okazuje się, że na terenach zurbanizowanych spotkać można więcej rzadkich gatunków owadów, niż na sąsiadujących z nimi terenach podmiejskich a dla niektórych z nich miejskie parki są atrakcyjniejsze, niż łąki.
Miasto jako poligon doświadczalny dla entomologów
Jakakolwiek ingerencja w ekosystem jest o tyle ryzykowna, że trudno przewidzieć, jakie przyniesie konsekwencje. I tak na przykład zmniejszenie populacji niedźwiedzia brunatnego nad brzegami Renu doprowadziło do wolniejszego wzrostu roślin, ponieważ nie miały już one dostępu do azotu pochodzącego z resztek łososi – standardowych pozostałości po niedźwiedzim posiłku. Urocze drzewka w donicach, które upodobali sobie architekci przestrzeni miejskich, muszą być co roku wymieniane na nowe – mają dostęp do wody i nawozów, ale brak im leśnego internetu – misternej sieci komunikacyjnej budowanej przez grzyby, informującej choćby o tym, czy w tym sezonie lepiej postawić na pięcie się w górę, czy raczej zintensyfikować produkcję nasion. Regularnie odkrywane są nowe, zaskakujące powiązania, dzięki którym ekosystemy mogą funkcjonować z precyzją, do jakiej daleko szwajcarskim zegarkom. Mamy jednak świadomość, że znacznie więcej jeszcze pozostaje poza obszarem naszej wiedzy.
Ekosystem miejski jest świetnym miejscem do prowadzenia obserwacji, a nawet eksperymentów. Skupiają w sobie główne czynniki zagrażające roślinom i zapylaczom (jak utrata habitatów, sprowadzanie gatunków obcych, wysokie temperatury, susza, zanieczyszczenia – również hałasem i światłem). Jednocześnie znajdują się niemal we wszystkich rejonach świata, co pozwala na wyciąganie wniosków na skalę globalną.
Barbara Płaskonka, Marcin Zych i Katarzyna Roguz w pracy Seks w wielkim mieście: wpływ urbanizacji na ekologiczne relacje roślina-zapylacz wskazują na cztery główne grupy czynników, od których zależy relacja pomiędzy roślinami a zapylaczami na terenach miejskich:
- Utrata i fragmentacja siedlisk: w mieście przeważają małe wyspy zieleni. Poszukujące pokarmu zapylacze odwiedzają w pierwszej kolejności najbardziej obiecujące stołówki. W efekcie niewielki, zapomniany pas zieleni przy chodniku może nie doczekać się ilości owadów wystarczającej do wyprodukowania optymalnej dla danego gatunku ilości nasion. To dlatego konieczne jest tworzenie zielonych korytarzy – ciągów obsadzonych roślinami, po których owady mogą się poruszać bez przeszkód w postaci dużych budynków czy obszernych, betonowych pustyń.
- Zmiana składu gatunkowego roślin i zapylaczy: miasto sprzyja najtwardszym. Dotyczy to w równej mierze ludzi, jak i owadów. W zmodyfikowanym przez człowieka środowisku znacznie większe szanse mają te gatunki, którym łatwiej jest się dostosować – czyli np. te, które mogą odżywiać się nektarem wielu roślin. To większy problem dla zapylaczy niż dla roślin, którym jest wszystko jedno, kto zaniesie list miłosny do czekającej z utęsknieniem kochanki. Kłopotliwe są natomiast inwazyjne gatunki roślin, które konkurują z rodzimymi o zasoby, a często oferują zapylaczom znacznie gorszej jakości nektar (lub w ogóle go nie produkują, ponieważ nie są zoogamiczne). Zdarza się i tak, że roślina obca jest dla zapylaczy bardziej atrakcyjna, na czym z kolei tracą gatunki rodzime.
- Zjawisko miejskiej wyspy ciepła: efekt ten związany jest z większą akumulacją energii cieplnej przez obiekty architektoniczne na terenach zurbanizowanych. W mieście jest po prostu cieplej niż na wsi. Prowadzi to do zubożenia populacji zarówno roślin, jak i owadów – większe szanse mają te, które charakteryzują się szerszą tolerancją temperatur albo wykształciły mechanizmy obronne. W nienaturalnie zawyżonej temperaturze roślina i owad mają też większe problemy z uzgodnieniem grafiku – albo zapylacze pojawiają się za wcześnie, gdy nie ma jeszcze co jeść, albo to rośliny produkują pyłek wówczas, gdy mało co jeszcze lata.
- Zanieczyszczenia środowiska: miejskie rośliny i owady muszą zmagać się z zanieczyszczeniem powietrza, gleby i wody, jak również z hałasem oraz zanieczyszczeniem światłem. Konsekwencje są różnorodne, często zaskakujące a zawsze negatywne. Badacze wykazali, że produkty rozkładu spalin zmieniają zapach kwiatów, utrudniając docieranie do nich zapylaczom. Znamiona słupków kwiatów – czyli te miejsca, w które musi trafić pyłek, aby doszło do zapylenia – pokrywają się kurzem, uniemożliwiając szczęśliwy finał historii miłosnej. Problematyczne bywają także pestycydy, stosowane głównie w miejscach, do których z uporem maniaka człowiek zabrania wstępu roślinom (np. na chodnikach, parkingach). Toksyny bywają bezpośrednią lub pośrednią przyczyną śmierci pojedynczych owadów, ale i całych rodzin czy kolonii. Łatwego życia nie mają w mieście także zapylacze aktywne nocą. Miliony lat ewolucji przyzwyczaiły je do obecności jednego dużego i większej liczby małych źródeł światła na nocnym niebie. Oszukiwane światłem nacierającym z budynków, ulic i obiektów ruchomych, gubią drogę do domu, obijają się, zamiast pracować albo gromadzą się w pobliżu latarń, stając się łatwym łupem dla drapieżników (takich jak nietoperze).
Powstrzymanie czy wręcz odwrócenie procesów urbanizacyjnych to mrzonki porównywalne z marzeniami o powrocie do kultury łowców i zbieraczy. Raz uruchomionego postępu nie można powstrzymać. Filozofowie widzą tutaj działanie entropii, która w skali kosmicznej popycha każdy układ ku chaosowi. Dla bardziej przyziemnych umysłów postęp jest raczej nośnikiem wygody, z której nie mamy wcale ochoty rezygnować. Miasta nie tylko nie znikną z map, ale będą się rozrastać. Naszą rolą jest zadbanie o to, aby nie stały się one środowiskiem niesprzyjającym życiu, ale gościnną przestrzenią tak dla ludzi, jak i dla innych organizmów żywych.
Bibliografia:
M. Książek, Atlas dziur i szczelin, Wyd. Znak, Kraków 2023
B. Płaskonka, M. Zych, K. Roguz, Seks w wielkim mieście: wpływ urbanizacji na ekologiczne relacje roślina-zapylacz, Kosmos, 2/2024, s. 161-172
I. Próchnicka, Białystok/ W mieście występuje 11 bardzo rzadkich gatunków chrząszczy, Nauka w Polsce, https://naukawpolsce.pl/aktualnosci/news%2C103640%2Cbialystok-w-miescie-wystepuje-11-bardzo-rzadkich-gatunkow-chrzaszczy.html
P. Wohlleben, Nieznane więzi natury, Wyd. Otwarte, Kraków 2017, s. 28-40
P. Wohlleben, Sekretne życie drzew, Wyd. Otwarte, Kraków 2016, s. 16-23